Weekendowe plany

SONY DSC

       Znacie ten stan, kiedy przez cały tydzień, snujecie plany, jak to wykorzystacie na maxa nadchodzący weekend? Pogoda sprzyja wycieczkom i spacerom, nic tylko całą familią dotlenić się na powietrzu, zrelaksować i nacieszyć sobą na wzajem. Na pewno, nie raz dałyście, ponieść się wyobraźni i już koło środy knułyście, gdzie Was nogi poniosą, kiedy tylko zacznie się upragniony weekend. Park, kino, centrum handlowe, może obiad w jakiejś fajnej knajpce albo pyszny deser, no i przede wszystkim, obecność Waszego małego kółka wzajemnej adoracji ;). Wszystko będzie pięknie, byle dotrwać do końca tygodnia. I kiedy w końcu przychodzi, ten upragniony piątek, nie pozostaje powiedzieć nic innego, niż przytoczyć dobrze znane powiedzenie „chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach!”

Właśnie tak mogę skwitować ten piękny weekend, który jest właśnie za nami. Wszystko zapowiadało się bajkowo. Sobotę mieliśmy zacząć wspólnym, pysznym śniadaniem, co jest już naszym weekendowym rytuałem. Śniadaniem niezwykłym, zdarzającym się tylko 2 razy w tygodniu, z jajecznicą, pyszną kawusią, bez pośpiechu, delektując się chwilą. Teraz, kiedy Alek dumnie zasiada w swoim krześle z nami przy stole, wspólny czas posiłków stał się jeszcze fajniejszy. Następny w planie, był trening na siłowni, po którym mieliśmy w 3 pojechać na mecz, gdzie mąż, z resztą „old boyów” ze swojej drużyny, zakładając korki i skarpety za kolana, mieli odmłodzić się na boisku co najmniej o dekadę. My z Alkiem, mieliśmy mu wiernie kibicować na trybunach. Do tego zamówione było słońce i bezchmurne niebo. Potem smaczny obiad, spacer. Sielanka, prawda?

Ale plany, lubią się zmieniać, więc już w piątek rano okazało się, że jak to z „old boyami” bywa, komuś coś wypadło, ktoś inny nie może, reumatyzm, rwa kulszowa, biegunka czy co tam jeszcze, może człowieka dopaść, więc mecz odwołany. No to myślę sobie, nie jest źle. Trochę czasu się zwolniło, może coś sensownego uda się jeszcze przeczytać a może szybki shopping? Takie fanaberie, chodziły mi pogłowie, jeszcze w piątkowe popołudnie.

Ale wieczorem, nastąpiła drastyczna zmiana planów i lekkie osunięcie się gruntu pod nogami, kiedy to nasz pierworodny z uśmiechem na bezzębnej twarzy i wypiekami na policzkach, zafundował sobie i nam niespodziankę, w postaci pierwszej gorączki. Termometr nie kłamie, 38.8 jak W-Ó-Ł! Do tego katar i pokasływanie. Niezły pakiet jak na 6 miesięcznego malucha.

Dla dorosłego katar może być irytujący ale dla małego dziecka, jest zupełnie spędzającym sen z powiek zjawiskiem,(posiadaczowi kataru jak i pozostałym domownikom). Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że taki maluch, przecież nie weźmie chusteczki i nie wydmucha nosa, kiedy należy to zrobić. Dziecko, jest zupełnie bezbronne w takiej sytuacji i zbite z tropu, nie wie, dlaczego nie może oddychać, nie umie sobie pomóc w żaden sposób. I tu z pomocą przychodzi NOSE FRIDA i mama w roli złego policjanta, bo tata, to nawet na całą higienę małego noska patrzeć nie może. Ahhh to męskie poczucie estetyki… Noc jakoś przetrwaliśmy a z rana zaczęła się ostra jazda bez trzymanki, tourne do przychodni, apteki i do domu!

Na całe szczęście, los łaskawie się z nami rozprawił, bo maluch złapał „jedynie” przeziębienie. Chodź po wizycie w przychodni, miałam poważne obawy, czy przebywając w tzw wylęgarni wirusów i bakterii, nie przywleczemy do domu czegoś ciekawszego i dostarczającego jeszcze więcej atrakcji. O wyjściu z domu, oczywiście nie było nawet mowy. Kurujemy się i powoli wracamy do normalności, miejmy nadzieję, że pójdzie już z górki.

Ot co zostało z naszych pięknych weekendowych planów… liche marzenie, że za tydzień, nasza 3 jka, będzie już w pełni zdrowia i w końcu może uda się, razem wystawić nosy poza domowy-szpital polowy.

A jak Wam minął weekend? Korzystałyście z uroków polskiej, złotej ale chłodnej jesieni?

5 komentarzy

jeżeli spodobał Ci się artykuł polub, udostępnij lub napisz komentarz